czwartek, 11 lutego 2016

X. Człowiek od brudnej roboty, któremu nie dziękują.

.



Ostatni kanadyjski ochotnik wrócił na posterunek majora Jamesa Coatsa tuż przed zachodem słońca. Był cywilem, dentystą i wyjątkowo niecharakterystycznym człowiekiem. Jak połowa kanadyjskiego społeczeństwa. Ale w przeciwieństwie do nich, miał jaja ze stali, łeb ze stali i właśnie wrócił ze zwiadu. 

- Reynolds - Coats odstawił kubek z kawą na przewróconym regale, przechodząc do pomieszczenia, które definitywnie dwie doby temu służyło za czyjś pokój dzienny a jego ludzie przerobili na tymczasowe centrum dowodzenia. Stanął nad hologramem mapy okolicy, włożył kciuki w dziurę pomiędzy jego kombinezonem a zapięciami Velcro i wysłuchał ochotnika.

Ochotnik mówił, na domiar złego, długo i bez żadnych konkretów, mówił chaotycznie i w pewnym momencie Coats pluł sobie w brodę, że nie wysłał zawodowców. Był wściekły, bo zmarnował czas a Reynolds, czy jakkolwiek mu tam było, ewidentnie poczuł się do roli zwiadowcy. Co zabije go prędzej niż tamten sądzi, pomyślał Coats.

- Wracając spotkałem drużynę, która, jak się później dowiedziałem, szukała pana, sir, na pańskim ostatnim posterunku, sir. Mieli jednego rannego, był w krytycznym stanie, ale nasz chirurg już się nim zajął..

Pierwszego dnia inwazji, Rada Obrony Przymierza została unicestwiona, choć potwierdzenie ich śmierci może zająć dużo czasu, myślał dalej Coats. Kto teraz dowodzi? Od inwazji nie dostałem rozkazów. Ustanawianie łączności ściąga niepotrzebną uwagę Żniwiarzy. Pozostawanie w jednym miejscu dłużej niż dobę jest samobójstwem. Brakuje mi ludzi. Mam pod sobą więcej cywili niż jest mojego batalionu. I jeszcze teraz to: traktowanie cywili jak mięso armatnie.

- Komandor Shepard powiedział, że zgłosi się do pana, sir, gdy już pomoże pańskiemu oddziałowi na rogu 49-tej i 41-szej. Zostawił także dwójkę swoich ludzi, aby pomogła na miejscu..

- Reynolds – major James Coats wyraźnie się ożywił - powiedziałeś „Shepard”?








Szpital polowy znajdował się w zaaranżowanej do tego zadania aptece, najbardziej sterylnym miejscu. O ile w ogóle można tak było powiedzieć. Gdy Coats tam dotarł, przed drzwiami już stał komitet powitalny, o którym wspominał Reynolds.

- Tu nie wolno palić – zwrócił się do opartej o ścianę blondynki. 

Z lewej od drzwi, przykucnęła kruczowłosa podpierając się na swoim karabinie szturmowym. Wyglądały na wykończone. Żadna z nich nie zareagowała na upomnienie.

- Tu nie wolno palić, słyszałaś?

Jasnowłosa zlekceważyła jego swobodne przejście na ty. Podniosła na niego wzrok i zauważyła pagony na ramionach. Złoty liść dębu. Major. Piechota morska. W hierarchii była pod nim, jeśli w ogóle był sens przenosić stopnie z marynarki i porównywać je do piechoty, ale miała wrażenie, że ten tutaj ma respekt do byłych chorążych.. w głębokim poważaniu.

- No tak, wybaczcie – nie spiesząc się buchnęła dymem w sufit, wyrzuciła niedopałek, przygasiła go butem. – Czekamy na naszego człowieka, sir, właśnie jest opero..

- Mój zwiad powiedział mi, że jesteście ludźmi komandora Sheparda? – wszedł jej w słowo.

- Lavina MacTavish - kobieta wyciągała rękę, aby zasalutować, ale w porę uzmysłowiła sobie, że już dawno nie należała do armii. Nie wiedziała czy aby ten brytol przed nią samą swoją osobą nie rozbudzał w niej dawnej dyscypliny. Jeśli tak, był odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. - Były porucznik komandor Przymierza, ale teraz myślę, że to bez znaczenia. A to jest moja siostra porucznik komandor Vinghen MacTavish.

- Zaraz – zasępił się Coats, ale podał dłoń Vinghen – Jest dwóch Shepardów w Vancouver?

- Widzicie, sir, my też myśleliśmy, że was nie ma w Vancouver - odparła Vinghen, odpowiadając na silny uścisk dłoni.

W tym momencie drzwi się otworzyły i wyszedł chirurg, pieczołowicie wycierając dłonie w fartuch.

- Majorze – zasalutował sztywno. – Zrobiłem dla pacjenta wszystko co mogłem. Stracił dużo krwi. W tej chwili nadal jest pod narkozą, ale jego stan wydaje się być stabilny. Jest też również coś, co powinien pan wiedzieć..

Lekarz spojrzał na Coatsa wymownie.

- Mów, Barney. Nie mamy na to czasu.

Nim się odezwał, Barney zrobił dwuznaczny grymas.

- Tam na stole leży admirał Anderson, sir.






Gdy Shepard wrócił wraz z drużyną do blokpostu Coatsa, ci przygotowywali się do podjęcia nocy, ale jednocześnie do przeniesienia się w inne miejsce, gdy ta noc ustąpi. Rachel patrzyła na całe poruszenie z najwyższego piętra budynku, który zajęli ludzie majora. Zasępionym wzrokiem spojrzała na krzątających się na dole cywili, którzy starali się pomóc plutonowi Coatsa jak tylko mogli. Przez co robił się jeszcze większy galimatias. Cały obóz cuchnął przerażeniem i desperacją. Tylko drony służące za swoiste lampy, a którym kończyło się zasilanie, opadały powoli, z godnością, jak strącone z niebios serafiny.

Rachel, pogrążona w myślach, nie zauważyła jak ciemność za nią, która zaległa w głębi pomieszczenia, zmarszczyła się, zatańczyła. Nocne powietrze za nią pękło tak, jak pęka rozbity witraż. Z pęknięcia wyszedł humanoidalny cień, przekreślony smugą światła księżyca.

- Siha.

- Thane – wzdrygnęła się, ale natychmiast odwróciła się w jego stronę. Nim jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, on stał już przy niej. – Udało ci się. Przez moment.. przez moment myślałam, że.. cię straciłam.

- Nie straciłaś – wziął ją w ramiona, przycisnął do siebie tak jakby nie wierzył we własne słowa i w każdej chwili mógł ją utracić, jakby w każdej chwili mieliby mu ją odebrać. – Obserwowałem twojego brata, dopóki nie przydzielono go do innego oficera. Zostaliśmy rozdzieleni, gdy rozpoczęła się inwazja. Miałem trudności w namierzeniu go z powrotem, postanowiłem wrócić i odszukać ciebie, Siha. Sprawdzić.. czy żyjesz.

- Thane.. – niechętnie wypuścił ją z objęć. Odeszła od niego, usiadła na przewróconym regale, strąciła kubek z kawą. Szkło rozsypało się pod jej nogami.

- Nie mów nic, Siha. Niewielu teraz ma szansę, by zobaczyć ukochaną osobę żywą. Spełniłem twoją prośbę, chroniłem twoją rodzinę. Teraz pozwól, abym mógł chronić ciebie.

Milczała.

Przecież nie mogła mu powiedzieć, że po odbiciu porucznik komandor Lav MacTavish skontaktował się z nią Hackett. Że powierzył jej misję. Nie mogła mu powiedzieć, że Hackett chciał mieć jeszcze wyjście awaryjne, gdyby nie udało się odeprzeć Żniwiarzy. Chciał mieć pewność, że ludzkość przetrwa. W tej.. czy innej Galaktyce. I to leżało na jej barkach.

Więc milczała.

Tymczasem w tymczasowym centrum dowodzenia, za zamkniętymi drzwiami, John Shepard i James Coats żywo o dyskutowali o przetrwaniu ludzkości jeszcze w tej Galaktyce.