.
Ostatni kanadyjski ochotnik wrócił na posterunek majora Jamesa Coatsa tuż przed zachodem słońca. Był cywilem, dentystą i wyjątkowo niecharakterystycznym człowiekiem. Jak połowa kanadyjskiego społeczeństwa. Ale w przeciwieństwie do nich, miał jaja ze stali, łeb ze stali i właśnie wrócił ze zwiadu.
Ostatni kanadyjski ochotnik wrócił na posterunek majora Jamesa Coatsa tuż przed zachodem słońca. Był cywilem, dentystą i wyjątkowo niecharakterystycznym człowiekiem. Jak połowa kanadyjskiego społeczeństwa. Ale w przeciwieństwie do nich, miał jaja ze stali, łeb ze stali i właśnie wrócił ze zwiadu.
-
Reynolds - Coats odstawił kubek z kawą na przewróconym regale, przechodząc do
pomieszczenia, które definitywnie dwie doby temu służyło za czyjś pokój dzienny
a jego ludzie przerobili na tymczasowe centrum dowodzenia. Stanął nad
hologramem mapy okolicy, włożył kciuki w dziurę pomiędzy jego kombinezonem a
zapięciami Velcro i wysłuchał ochotnika.
Ochotnik
mówił, na domiar złego, długo i bez żadnych konkretów, mówił chaotycznie i w
pewnym momencie Coats pluł sobie w brodę, że nie wysłał zawodowców. Był
wściekły, bo zmarnował czas a Reynolds, czy jakkolwiek mu tam było, ewidentnie poczuł
się do roli zwiadowcy. Co zabije go
prędzej niż tamten sądzi, pomyślał Coats.
-
Wracając spotkałem drużynę, która, jak się później dowiedziałem, szukała pana,
sir, na pańskim ostatnim posterunku, sir. Mieli jednego rannego, był w
krytycznym stanie, ale nasz chirurg już się nim zajął..
Pierwszego dnia inwazji, Rada
Obrony Przymierza została unicestwiona, choć potwierdzenie ich śmierci może
zająć dużo czasu,
myślał dalej Coats. Kto teraz dowodzi? Od
inwazji nie dostałem rozkazów. Ustanawianie łączności ściąga niepotrzebną uwagę
Żniwiarzy. Pozostawanie w jednym miejscu dłużej niż dobę jest samobójstwem.
Brakuje mi ludzi. Mam pod sobą więcej cywili niż jest mojego batalionu. I jeszcze
teraz to: traktowanie cywili jak mięso armatnie.
-
Komandor Shepard powiedział, że zgłosi się do pana, sir, gdy już pomoże
pańskiemu oddziałowi na rogu 49-tej i 41-szej. Zostawił także dwójkę swoich
ludzi, aby pomogła na miejscu..
-
Reynolds – major James Coats wyraźnie się ożywił - powiedziałeś „Shepard”?
…
Szpital
polowy znajdował się w zaaranżowanej do tego zadania aptece, najbardziej sterylnym miejscu. O ile w ogóle można tak było powiedzieć. Gdy Coats tam
dotarł, przed drzwiami już stał komitet powitalny, o którym wspominał Reynolds.
- Tu nie
wolno palić – zwrócił się do opartej o ścianę blondynki.
Z lewej od drzwi, przykucnęła kruczowłosa podpierając się na swoim karabinie szturmowym. Wyglądały na wykończone. Żadna z nich nie zareagowała na upomnienie.
Z lewej od drzwi, przykucnęła kruczowłosa podpierając się na swoim karabinie szturmowym. Wyglądały na wykończone. Żadna z nich nie zareagowała na upomnienie.
- Tu nie
wolno palić, słyszałaś?
Jasnowłosa
zlekceważyła jego swobodne przejście na ty. Podniosła na niego wzrok i zauważyła
pagony na ramionach. Złoty liść dębu. Major. Piechota morska. W hierarchii była
pod nim, jeśli w ogóle był sens przenosić stopnie z marynarki i porównywać je
do piechoty, ale miała wrażenie, że ten tutaj ma respekt do byłych chorążych..
w głębokim poważaniu.
- No tak,
wybaczcie – nie spiesząc się buchnęła dymem w sufit, wyrzuciła niedopałek,
przygasiła go butem. – Czekamy na naszego człowieka, sir, właśnie jest opero..
- Mój zwiad
powiedział mi, że jesteście ludźmi komandora Sheparda? – wszedł jej w słowo.
- Lavina MacTavish - kobieta wyciągała rękę, aby zasalutować, ale w porę uzmysłowiła sobie, że już dawno nie należała do armii. Nie wiedziała czy aby ten brytol przed nią samą swoją osobą nie rozbudzał w niej dawnej dyscypliny. Jeśli tak, był odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. - Były porucznik komandor Przymierza, ale teraz myślę, że to bez znaczenia. A to
jest moja siostra porucznik komandor Vinghen MacTavish.
- Zaraz –
zasępił się Coats, ale podał dłoń Vinghen – Jest dwóch Shepardów w Vancouver?
- Widzicie,
sir, my też myśleliśmy, że was nie ma w Vancouver - odparła Vinghen, odpowiadając na silny uścisk dłoni.
W tym
momencie drzwi się otworzyły i wyszedł chirurg, pieczołowicie wycierając dłonie
w fartuch.
- Majorze –
zasalutował sztywno. – Zrobiłem dla pacjenta wszystko co mogłem. Stracił dużo
krwi. W tej chwili nadal jest pod narkozą, ale jego stan wydaje się być
stabilny. Jest też również coś, co powinien pan wiedzieć..
Lekarz
spojrzał na Coatsa wymownie.
- Mów,
Barney. Nie mamy na to czasu.
Nim się
odezwał, Barney zrobił dwuznaczny grymas.
- Tam na
stole leży admirał Anderson, sir.
…
Gdy Shepard
wrócił wraz z drużyną do blokpostu Coatsa, ci przygotowywali się do podjęcia
nocy, ale jednocześnie do przeniesienia się w inne miejsce, gdy ta noc ustąpi.
Rachel patrzyła na całe poruszenie z najwyższego piętra budynku, który zajęli
ludzie majora. Zasępionym wzrokiem spojrzała na krzątających się na dole
cywili, którzy starali się pomóc plutonowi Coatsa jak tylko mogli. Przez co
robił się jeszcze większy galimatias. Cały obóz cuchnął przerażeniem i
desperacją. Tylko drony służące za
swoiste lampy, a którym kończyło się zasilanie, opadały powoli, z godnością,
jak strącone z niebios serafiny.
Rachel,
pogrążona w myślach, nie zauważyła jak ciemność za nią,
która zaległa w głębi pomieszczenia, zmarszczyła się, zatańczyła. Nocne powietrze za nią pękło tak, jak pęka rozbity
witraż. Z pęknięcia wyszedł humanoidalny cień , przekreślony smugą światła księżyca.
- Siha.
- Thane –
wzdrygnęła się, ale natychmiast odwróciła się w jego stronę. Nim jej wzrok
przyzwyczaił się do ciemności, on stał już przy niej. – Udało ci się. Przez
moment.. przez moment myślałam, że.. cię straciłam.
- Nie straciłaś
– wziął ją w ramiona, przycisnął do siebie tak jakby nie wierzył we własne słowa i w każdej chwili mógł ją
utracić, jakby w każdej chwili mieliby mu ją odebrać. – Obserwowałem twojego
brata, dopóki nie przydzielono go do innego oficera. Zostaliśmy rozdzieleni,
gdy rozpoczęła się inwazja. Miałem trudności w namierzeniu go z powrotem,
postanowiłem wrócić i odszukać ciebie, Siha. Sprawdzić.. czy żyjesz.
- Thane.. –
niechętnie wypuścił ją z objęć. Odeszła od niego, usiadła na przewróconym
regale, strąciła kubek z kawą. Szkło rozsypało się pod jej nogami.
- Nie mów
nic, Siha. Niewielu teraz ma szansę, by zobaczyć ukochaną osobę żywą. Spełniłem
twoją prośbę, chroniłem twoją rodzinę. Teraz pozwól, abym mógł chronić ciebie.
Milczała.
Przecież nie
mogła mu powiedzieć, że po odbiciu porucznik komandor Lav MacTavish
skontaktował się z nią Hackett. Że powierzył jej misję. Nie mogła mu
powiedzieć, że Hackett chciał mieć jeszcze wyjście awaryjne, gdyby nie udało
się odeprzeć Żniwiarzy. Chciał mieć pewność, że ludzkość przetrwa. W tej.. czy
innej Galaktyce. I to leżało na jej barkach.
Więc
milczała.
Tymczasem w
tymczasowym centrum dowodzenia, za zamkniętymi drzwiami, John Shepard i James
Coats żywo o dyskutowali o przetrwaniu ludzkości jeszcze w tej Galaktyce.
Ohhhhhhhh dear gawd!!!!
OdpowiedzUsuńJesos. Jak ja tęskniłam za Twoim piórem. Za tą historią. Nie miałam pojęcia, jak bardzo, póki mi tego właśnie nie przypomniałaś :)
Uwielbiam.
Absolutecznie.
Kurka, zapomniałam juz z lekka, jak bardzo magnetyzujesz słowem, jak wciagasz w swoją opowieść - trochę cynicznie, z dużym poczuciem humoru mimo, że przecież nastrój sytuacji nie daje ku temu powodów. Uwielbiam, jak zaglujesz wyrazami... I fokle.
Kurde. Mam nadzieje, ze nie przyjdzie mi czekać kolejnych lat na nju? :D :D
MOAR!!!
Ja "Partyzanckie" traktuje jak przygotowanie przed Andromedą. Po mojej porażce z Inkwizycją, żeby jakkolwiek się wczuć w klimacior.. nie popełnię tego błędu z nowym masseffectem!!! NIGDY!!
UsuńTeraz do przodu już idę. Wiem, gdzie mam iść to najważniejsze. Pieprzyć zakończenie trylogii xD
Czekaj Vin na swoje drugie V.
MARAAAAAAAAAAAAAAAAA!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz, pomimo obietnic, iż skomentuję rozdział szybciej, ale niestety nie byłam w stanie zagospodarować wystarczająco dużo czasu, a nie chciałam zostawiać Cię z byle jaką opinią. Mam nadzieję, że przeprosiny przyjęte. I tak wiem, że mnie kochasz, Maruś! Cieszę się, że wróciłaś do pisania, brakowało mi tej opowieści! <3 A teraz do rzeczy...
Major Coats to chyba twardy gościu, nie? Jedyny w swoim rodzaju. Trochę bad ass, ale czekaj... jakie on ma powiązania z Adersonem? :o
Zmiana imienia teraz wprowadza mnie w lekką konsternację i muszę się przyzwyczaić do Laviny a nie Mary! Dlaczego mi to zrobiłaś, no! Jedna prośba, tak by the way, nie zabijaj Andersona q.q Wystarczy fakt, że już zginął, nie rób tego u siebie, błagam! To złamie mi serce. A bardziej złamie je Johnowi, przecież Rachel aka Carmen i tak jest tylko w tym wszystkim z przypadku.
WŁAŚNIE! Scena z Thane'm! <3 Dziękuję za nią, wiem, jakie to dla Ciebie było trudne wczuć się żabcie i przedstawić go w miarę autentycznie. Wyszło naprawdę super, taki opiekuńczy drellek, taki kochany! Dokładnie takiego go pamiętam :c I ŻYJE! DZIĘKUJĘ.
"Rachel, pogrążona w myślach, nie zauważyła jak ciemność za nią, która zaległa w głębi pomieszczenia, zmarszczyła się, zatańczyła. Nocne powietrze za nią pękło tak, jak pęka rozbity witraż." - jestem tak bardzo zakochana w tym fragmencie, że nie mogę przestać go czytać. Sposób, w jaki to wszystko ujęłaś... mistrzostwo! Naprawdę cudowna gra słów.
Ale...
Ale co takiego zlecił Hackett Rachel? Ten staruszek, którego Rachel aka Carmen naprawdę darzy wielką lojalnością. Co takiego zaplanowali, jakie "inne" wyjście, jaki plan awaryjny? To wszystko nie brzmi zbyt dobrze. Aż mam ciary, ziom! Lepiej pisz szybko coś nowego, bo przecież uschniem tu z niecierpliwości, grr!
Pisz. Pisz i pokaż swoją wizję tej wojny do samego końca.
PS Interesujące tło bloga.
Pisaj. PISAJ.
OdpowiedzUsuń