- Batalion Coatsa?
– zawtórowała Vinghen odrywając dłonie od prowizorycznego opatrunku Andersona.
– Batalion Coatsa tutaj, w Kanadzie? Przecież on nigdy nie stacjonował w
Kanadzie!
Lavina odwróciła się
od okna. Noc była namacalna. Ciemność gęstniała. Tylko jaśniejące czerwienią
okręgi wybijały się sponad krwawej łuny wzbijającej się ponad Vancouver.
Żniwiarze nie próżnowali. Czerwień ich promieni rozświetlała na prawo od
Kwatery Głównej Przymierza. Na lewo też, choć już rzadziej. I mimo, że smród
spalenizny nie wydawał się tak okropnym jakim był z początku; przyzwyczajanie
przychodziło z czasem. A przecież nikt nie chciał przyznać, że przyzwyczaił się
do zapachu śmierci.
- Spójrz na niego,
Vin. Sapie jakby krył krowę przed chwilą – druga MacTavish buchnęła chmurą
dymu, po czym przekazała papierosa sapiącemu Vedze. – Major James Coats równoznaczny
jest z Londynem. Coats i Londyn stosuje się zamiennie. Nie pomyliliście się
przypadkiem poruczniku?
- Nie – odrzekł
twardo James. – Służyłem pod nim. Znam jego ulubione..
- Pozycje? –
uśmiechnęła się jadowicie Lavina.
- Manewry..
- Tym lepiej –
mruknęła triumfując. - To wiele tłumaczy. I twoim zeznaniom nadaje powagi.
- Przestań
pieprzyć i ścisz się. Ten cały zwiad to był poroniony pomysł – żachnęła
się starsza MacTavish wsparta o ścianę. Otarła twarz rękawem munduru, nadal
bacznie spoglądając na przesiąknięty krwią prowizoryczny bandaż zawiązany wokół
klatki Andersona. – Gdzie ich widziałeś?
- Na zachód od
„łączności”..
Nagle huknęło tak,
że aż zakłuło w uszy a Vega wypowiadając w tym samym czasie swoje „łączności”
zdawał się szeptać. W tej samej chwili zerwał się kawał sufitu. Gruchnęło
ponownie, z hukiem i brzękiem wyleciały ostatnie szkła z ram. Stracili
równowagę, Lavina poleciała jak uderzona taranem, padła na posadzkę, przejechała
przez pół auli i zatrzymała się dopiero na drzwiach ewakuacyjnych. Dziękowała w
duchu za ludzi, którzy je zabarykadowali. Vinghen instynktownie zakryła sobą
Andersona przed lecącym nań tynkiem. Zawyły ostre odłamki parkietu, zawirowały
przez ułamek sekundy, zagroziły leżącemu płasko Jamesowi. Niemal odruchowo
osłonił głowę dłońmi, świadom nędznej osłony. Gdy trzęsienie umilkło, zerwał
się na równe nogi, zerknął ku górze i dostrzegł błękit, który ocalił go przed
niecałkowitą utratą ważnego narządu. Lavina uśmiechnęła się słabo, przeniosła
ruchem nadgarstka lewitującą nad nim pozostałość sufitu na przeciwległą część
sali.
- Żyjesz, Vega? –
dobiegł głos Vinghen zza sterty gruzu.
- Dobra jest –
odrzekł sam Vega, przykładając dłonie do leniwie krwawiącej skroni. Skinął
drepczącej w jego stronę Lavinie.
Albo przynajmniej
tak mu się zdawało, że dreptała w jego stronę. MacTavsih ominęła go i podeszła
do okna lub do tego co z tego okna pozostało i wyjrzała ostrożnie. Gdzieś na
dole, na dziedzińcu, ktoś okropnie zawodził, ryczał z bólu.
Martwiaki nie
wiedzieć skąd, niby szarańcza, okrążyły a w końcu i rzuciły się na
nieszczęśnika. Jak na człowieka, zawył nieludzko.
Odwróciła wzrok.
Kątem oka dostrzegła
zamierzającego się na nią kanibala. Schyliła się w samą porę, gdy wystrzeliwany
przezeń pocisk zatrzymał się w miejscu, gdzie dosłownie przed chwilą miała
głowę. Zsunęła się po ścianie, by mimowolnie opaść na podłogę.
Wywęszyła dym i
swąd spalenizny. Ale ten smród nie pochodził z dołu, zza okna. Był bliżej.
O wiele bliżej.
Od drzwi rozległo
się walenie.
- Spóźniłem się z
tym cholernym zwiadem – mlasnął Vega, dobywając ulubionego Argusa i mierząc w
drzwi zamlaskał ponownie. – Nah, za późno, cholera, za późno!
Lavina wyszczerzyła zęby, zapłonęła błękitem począwszy od zaciśniętych pięści, przez
drżące nogi aż po czubek. Vinghen wygramoliła się zza kupy gruzu, prychnęła,
położyła dłoń na jego ramieniu, drugą sięgnęła po Windykatora.
- Nie, poruczniku.
To oni przybyli za wcześnie.
…
Drzwi wypadły z
zawiasów, do środka buchnął ów wywęszony przez Lavinę smród spalenizny wraz z
chmarą wypatrzonych przez Lavinę uosobionych wynaturzeń.
Byli szybcy. Ale
oni byli szybsi.
I wtedy rzucili
się sobie do gardeł i zwarli w śmiertelnym uścisku.
Chciałabym
wiedzieć, pomyślała Vinghen, wyrzynając swój omniklucz z jednej z głów
kanibala. Chciałabym wiedzieć, pomyślała i zdzieliła kolbą Windykatora
martwiaka, który obrzydliwym odnóżem godził w Vegę.
Chciałabym
wiedzieć po co to wszystko.
I dlaczego.
…
Shepardów dwóch,
gdyż tak zostali ochrzczeni nim jeszcze wzięli szturmem kompleks, wlazło do
auli wraz z Liarą i Kaidanem, gdy było już po wszystkim. Gdy Vinghen opatrywała
rozcięty czerep Vegi a Lavina doglądała rzężącego Andersona.
- Wszystko w
porządku Vega?
- Ciekawe –
wyszczerzył zęby ulubieniec Sheparda - dlaczego wszyscy o to pytają?
John poklepał go
po ramieniu. Podniósł wzrok i spojrzał pytająco na Lavinę. Ta pokręciła
głową. Rachel przeszła się pomiędzy tym, co zostało z kanibali. Co najmniej tuzin
dwóch ludzkich głów utwierdzonych na ogromnym tułowiu śledziły Rudą martwymi
spojrzeniami zbielałych par oczu. Podniosła z posadzki zużyte przegrzewacze
ciepła i zważyła je w dłoni.
- Tu za moment
zacznie się rzeź – powiedziała twardo. Rozejrzała się po wszystkich.
Chciała mieć pewność, że każda para oczu zwrócona jest na nią i nie tylko są to
oczy kanibali. – A za moment plus moment wchodzimy my.
- Zaraz przy
„łączności” spotkałem majora Coatsa ze swoim odziałem. Stawiali opór jednostkom
Żniwiarzy na zachodniej flance. Byli pod ciężkim ostrzałem.
- Pieprzenie –
syknęła młodsza MacTavish, podtrzymując admirała, jednocześnie uważając by
dygocząc nie uniósł się do góry. – Coatsa nie ma w Kanadzie. I nigdy nie było.
- Synu, to
naprawdę ostatnia rzecz, o którą martwiłbym się na twoim miejscu – odparł słabo
Anderson, jakby nie słysząc nad sobą Laviny. Próbował unieść się na łokciach.
Blady jak nie przymierzając śmierć, wciąż podtrzymywany, wycharczał: „Coats. Vancouver” i upadł bezwiednie na jej kolana.
Zemdlał.
- Potrzebujemy
pomocy medycznej – Rachel skierowała wzrok na brata. Jej głos nabrał
desperackiego wydźwięku. – Musimy się stąd wydostać.
- Powiedz mi coś
czego nie wiem - John ze świstem wypuścił powietrze.
- Dorżnijmy ich –
wypalił Vega, zacierając ręce. – Dorżnijmy to ścierwo na schodach, przeprawmy
się do Coatsa. Linia tam im pękała, może moglibyśmy złamać styk. Rozsypią się, w
pojedynkę nie stanowią zagrożenia..
- Nie zdołamy
niespostrzeżenie przemknąć niosąc admirała.. – odezwała się dotąd milcząca
Liara. Była względnie nietknięta.
Nie widać po niej
było trudu walki w pierwszej linii. Cholerne asari, pomyślała Vinghen
napotykając jej wzrok, zawsze swoją jędrną błękitną ocalą. Potem spojrzała na
siostrę, która wydawała się być z tego faktu niezwykle uradowana. A potem
Vinghen przyrzekła sobie, że dowie się jak i z kim jej siostra żyła, kiedy ten
rozgardiasz się skończy i ocalą swoje niemniej jędrne dupska.
- ..nawet stosując
najbardziej zmyślne taktyki – ciągnęła T’Soni. Vinghen strasznie nie podobał
się jej protekcjonalny ton.
Wtedy też
rezolutnie odezwała się Lavina:
- Mahomet nie może
do góry, góra przyjdzie do Mahometa.
…
Jak można było się
spodziewać, komunikacja radiowa zawiodła. Może nie tyle co zawiodła, lecz
zniweczyła genialny plan MacTavish, na który wszyscy żywo zareagowali. Rzecz
jasna, prócz Andersona. Pomysłodawczyni w całej swej złości wyciągnęła Claymore
i władowała w nadajnik ostatnią serię grubego śrutu marki Rosenkov (na co
później niemożebnie narzekała).
A skoro plan MacTavish
wziął łeb a nikt nie wpadł na inny, przyjęto plan Vegi i wcielono go w życie.
Jedyną rzeczą świadczącą o jego świetności był fakt, że łatwo było go
spamiętać.
A słowo
„dorżnijmy” kołatało się w głowie jak jakiś upiór. Drążyło mózg jak robaczek
drążący jabłko.
Po schodach
schodzili dwójkami; rodzeństwo z przodu, potem szła starsza MacTavish z
ulubionym Windykatorem gotowym do wywalenia swoich klasycznych dwuseriowych
strzałów, a za nią Liara utrzymująca barierę ochronną nad Jamesem
podtrzymującym Andersona. Pochód zamykali Lavina i Kaidan swoim wsparciem
biotycznym.
Przed nimi
ciągnęły się schody. Dym płoził się po nich i dusił. Ale oni schodzili w dół,
schodami tonącymi w szarości, piętro po piętrze.
Ledwo słyszalny
dźwięk upadających zużytych przegrzewaczy ciepła i poprzedzający krzyk:
„ładuję”.
Rozdzierające
krzyki pomiotów zlewały się z oddawanymi seriami karabinów. I eksplozjami
biotycznymi.
Krew na stopniach była
niebezpieczna przy ich zmęczeniu.
Nasza i ich,
pomyślała Rachel napierając do przodu. Idąc ramię w ramię z Johnem.
To wszystko nasza
i ich krew. Oni byli ludźmi, my będziemy nimi.
Ale krew to krew.
Ale krew to krew.
…
Omijając walające
się pod nogami kamienie, weszli do miasta.
Vancouver.
Wiatr hulał na
pustych ulicach, niosąc ze sobą pył i piach.
Osmolone kikuty
budynków sterczały żałośnie, jakby wznosząc niemą skargę do bogów. Z niektórych
wciąż unosił się dym, inne ciągle jeszcze lizały języki płomieni.
Nad pobojowiskiem
wzeszło krwawe słońce, które momentalnie zakrył Żniwiarz.
Ja tam sobie miejsce zaklepuję. Później się będę rozwodzić nad potęgą tego rozdziału.
OdpowiedzUsuńI cieszę się, że wreszcie się tu przeniosłaś. Trochę długo to trwało, moja panno!
Prawda? Za długo! A teraz piknie, ładnie. Tak jak być powinno.
UsuńDobrze, że w ogóle się na coś zdecydowała!
UsuńDobra, dobra miłe panie.
UsuńTy nie dobruj, tylko dziękuj! O! *bitch_mode_on*
Usuń*zaciesz* Najlepiej kolejną częścią! *.*
Baby, that's not the way it works around here :)
OdpowiedzUsuńWiesz co zrobiłam? Przeczytałam ten rozdział jeszcze raz. I wiesz, co Ci teraz powiem? Był najlepszy jak dotąd.
OdpowiedzUsuńA wiesz, czemu przeczytałam go jeszcze raz? Bo od lat czekam sobie z Vin na nowy rozdział, którego nadal nam nie dajesz skonsumować. Fryncel z Ciebie, ot co.
Moja miła.. Żadna z was nic nie spłodziła, więc why would I?
UsuńPierwszy raz czytam takie opowiadanie muszę Ci powiedzieć, że genialne ; )
OdpowiedzUsuńCzy kiedyś doczekam się nowego rozdziału? Ile razy można czytać to samo!
OdpowiedzUsuńZ góry przepraszam za spam. :)
OdpowiedzUsuńChciałam Cię serdecznie zaprosić na forum literackie All in One. Jesteśmy otwarci na wszelkie formy literackie i nastawieni na rozwój. Na naszym forum znajdziesz poradniki oraz spotkasz się z rzeczową i konstruktywna krytyką.
Jeśli chcesz się rozwijać, to All in One jest miejscem dla Ciebie!
http://allinoneflota.pl/index.php
PS. Mamy duuużo fan-ficków o Mass Effect. ;)