.
Ciemność. Niby całunem spłynęła. Otuliła. Przyniosła ulgę w potwornym bólu.
- Same trupy.
Jasność. Oślepiła. Ból wrócił na nowo. Promieniował. Rwało w ramieniu.
- Ten też zimny.
Powietrze zostało bezczelnie wpompowane do płuc. Pociągnęło za
kończyny. Ból eksplodował w oczach.
Pierwsze, co dotknęło, kiedy wróciłam do krainy żywych, to oszałamiający
smród spalenizny.
Dopiero po chwili zdecydowałam się podnieść. Wyglądało to raczej jakbym
nieznacznie poruszyła ręką. Już całe ramię rwało. Ból był przeszywający. Czułam
się jakby mi ktoś przyrżnął kolbą w łeb. Koszmarne upokorzenie, nie mniejszy
siniak. Nie życzę nikomu. Musiałam nieźle oberwać. Mam nadzieję, że przeszło na
wylot. Chyba nie dałabym rady sama wyciągnąć sobie kuli.
Pomału wracała świadomość otoczenia. Leżałam twarzą do podłogi. Czułam w
ustach kurz i coś mokrego. Mógł być roztopiony śnieg, ale też krew.
- Szefie – mężczyzna stojący nade mną zaciągnął
niemiłosiernie wysoko ostatnią sylabę – jednak ktoś przeżył.
‘Jednak ktoś przeżył?’
Na wspomnienie ściany ognia, jaka nieubłagalnie pochłaniała nowych ludzi
Shepard, żołądek wywrócił się na drugą stronę. Pod powiekami wciąż widziałam
bladoniebieskie, biotyczne pociski uderzające w napierających na nas
najemników. I wciąż czułam tę bezsiłę, kiedy po raz drugi oberwała Liara. Kiedy
zatoczyła się i upadła bezwiednie na gruz.
Ona.. Oni wszyscy przeżyli. Uczepiłam się tego z całą rozpaczą, jaka się we mnie zebrała.
Ona.. Oni wszyscy przeżyli. Uczepiłam się tego z całą rozpaczą, jaka się we mnie zebrała.
- Odwróć – znów idiotyczny londyński akcent.
Nie byli delikatni. Przewrócili mnie na plecy dość brutalnie. Wszystko na
mnie gwałtownie spadło; natłok światła i dźwięków, powietrza wymieszanego ze
wzburzonym kurzem. Nadal byłam na Noverii, w tym przeklętym kompleksie. Wyrwa w
suficie była w dalszym ciągu tak ogromna jak wcześniej. Dziura jak dziura.
Skup się, do cholery.
To zapewne Błękitne Słońca. Oni zawsze porywają się na niemożliwe. Czego
ode mnie chcą? Można się domyślać. Chociaż.. Shepard działała na własną rękę..
Oni nie wiedzą, że ja nie brałam w tym gównie udziału. Nieważne. I tak nic nie
powiem. Zresztą niewiele wiem, Liara niewiele mi mówiła, bo i sama nie pytałam.
Niemniej Błękitne Słońca nigdy nie grzeszyły ‘delikatnymi’ sposobami
wydobywania informacji. Błękitne Słońca zawsze..
No taaaaak.
Jak Błękitne Słońca.. to ten.. Zaeed.
No taaaaak.
Jak Błękitne Słońca.. to ten.. Zaeed.
- Porzucili cię? – idiotyczny londyński akcent, huh?
Zostaje sobie pogratulować niezrównanej błyskotliwości.
- Pierdol się – chciałam zabrzmieć wyniośle i dumnie. Zamiast tego
niewyraźnie zasapałam.
- Straciłem dwa najlepsze odziały dzięki waszej cholernej pokazówce – Zaeed
odpalił papierosa. Dym przyjemnie podrażniał nos. – Po co Shepard przyleciała
na Noverię? Czego szukali?
Ostatniego trzeciego pytania już nie usłyszałam. Ramię było w złym stanie.
Fala zimna zalała kark i rozeszła się po całym ciele. Nie mogłam powstrzymać
dreszczy.
- N-nie wiem – wyjąkałam.
Zaeed się nieco zniecierpliwił. Wymierzył kopniaka w żebra. To był bardzo
dobrze wymierzony kopniak. Sprał mnie jak smarkulę. Zwinęłam się w kłębek,
zdrową ręką badając brzuch. Kilka żeber poszło. Wiedziałam, że Zaeed, kiedy
całkowicie straci cierpliwość, nie będzie się ze mną bawić – dostanę kulkę w
łeb.
Spanikowałam.
Desperacko wierzgnęłam nogami. Ktoś na nich przysiadł.
- Nie pociągniesz już długo – uśmiechnął się, poznałam po głosie.
Przykucnął obok, przysłaniając światła. – Nie masz pojęcia, mówisz? No to ja ci
powiem: przylecieli tutaj, bo z dawna oświecony zbawca Galaktyki przy pierwszej
wizycie na tym zamarzniętym pustkowiu zapomniał o robaczywej królowej jako
potencjalnym sprzymierzeńcu. Przeanalizowałaś? Teraz ty mi powiedz: jakim cudem
zdołaliście się z nią skontaktować? Jakim cholernym cudem z tego kompleksu wyszedł
impuls siły przekaźnika masy? Czy rodzeństwo się kontaktowało od momentu
przejścia Rachel do Cerberusa? Co John przekazał Rachel na temat Żniwiarzy?
Splunęłam mu w twarz.
I wróciłam do punktu wyjścia.
Świadomość wracała boleśnie.
Głowa była cała. A w końcu
najważniejszy był łeb. Nie śmiałam otwierać oczu bez uprzedniego zorientowania
się w sytuacji. Oględziny dały mi tyle, co nic. Najgorzej było ze słuchem: nie
mogłam wprawnie ocenić czy cały ten szum wokół to rozmowy, nieskładne szepty
czy po prostu szum. Sporo czasu minęło zanim udało mi się usłyszeć przełykanie
nagromadzonej w gębie śliny. Dało się odczuć jej trasę, począwszy od samej
gęby, przez gardło, kończąc gdzieś niżej.
Kilka bolesnych oddechów i podźwignęłam
się na łokciach. Mimowolnie syknęłam z bólu. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę
ze zdruzgotanych żeber i rwącego ramienia. Starałam się zachować przytomność
umysłu. Przewróciłam się na bok, kuląc się, bezwiednie zaciskając dłonie na
brzuchu.
-
Wołaj po Massaniego, cholerny idioto! – żachnął się cuchnący potem doktorek.
Cholerny idiota w całym tym pośpiechu
wyrżnął w sterylnie czyste instrumentarium doktorka z impetem porównanym do
kolizji bolidów.
Opuszczając skrzydło szpitalne, zerknął
z wyrzutem przez ramię na nerwowo krzątającego się wokół mojego łóżka
mężczyznę. Chwilę później puścił się dzikim pędem schodami w dół.
Doktorek co rusz klął pod nosem.
Wysłuchiwałam tego przez długie milenia z przerwą na szczyt nicującego bólu
klatki piersiowej. Zaklinanie doktorka przybrało na sile, gdy poczułam, że igła
wbiła się mi w skórę nieco nad łokciem. Świat jakby zwrócił się przeciwko mnie,
zwaliło dotkliwie na plecy, nagły rozbłysk światła z naprzeciwległej lampy ciął
po oczach. Obraz jakby się rozmazał, dźwięczny krzyk doktorka zlał się z
rytmicznym biciem serca.
Massani siedział na krześle przy łóżku,
gdy po raz kolejny powróciłam do krainy żywych. Tym razem nie czułam bólu. Było
mi tylko na zmianę zimno i gorąco. Co na dłuższą metę dało się przeżyć. Bo ból
był nieznośny. Pulsował w czaszce. Co z pewnością zdążyli zrozumieć. Ile ten
środek przeciwbólowy będzie działał? Godzinę? Dwie? Dobę? Co jeśli nie zdołają
usłyszeć tego czego chcą? Z każdą kolejną dawką painkillera załapię się na
podwójną jakiejś parszywej trutki? Nie będziemy się tak bawić. Niech muzyka
gra. I tak zapewne spisali mnie na straty.
Podniosłam ciężkie powieki. Lampa
otoczona widmową aureolą załzawionego światła ukazała sylwetkę Zaeeda. Cienie
tańczyły leniwie po jego usłanej głębokimi szramami twarzy.
-
Jak samopoczucie? – odezwał się Zaeed, gdy tylko nieznacznie poruszyłam bliżej
niego leżącą ręką.
W odpowiedzi mógł tylko usłyszeć
niewyraźne, tryskające żądzą wyznanie:
- A może zrobiłbyś mi łaskawie laskę?
A że było to niewykonalne, miałam się
przekonać za najkrótszą w historii chwilę. Gdzieś z boku zjawił się łokieć
mojego niełaskawego oprawcy, który ze zwodniczą powolnością popłynął ku klatce
piersiowej. Cios wstrzymał oddech i, nie wiedzieć czemu, ramię poczęły rwać
rytmiczne skurcze.
Massani opadł z powrotem na krzesło,
rzucił zasępionym wzrokiem na mnie, potem na prowizoryczne bandaże, które przesiąkały krwią.
-
Jak samopoczucie?
-
Daruj.. - głos ugrzązł mi w gardle, a szalony skurcz je zdławił. Zakrztusiłam
się śliną. Zaeed zdzielił mnie w plecy. O tyle pomogło, że rozkaszlałam się i
odetchnęłam powietrzem.
Nie było dobrze.
–
Nie wyobrażam sobie natchnionego rodzeństwa Shepard przemierzającego Galaktykę
i wchodzącego w drogę Cerberusowi podczas wykonywania swojej prześwietnej
misji. Nie tylko oni mają zdanie w tej sprawie. Ale Shepard i jego szlachetne
pobudki..
-
Rachel – kaszel pomału rozrywał płuca – przecież działa z ramienia Cerberusa.
-
Ty nie wiesz – samozadowolenie osiągnęło apogeum, postanowił więc odpalić
papierosa. – Rachel po zniszczeniu Bazy Zbieraczy skończyła współpracę z
Cerberusem. Zmieniła się nie do poznania, powiedziałbym. Człowiek Iluzja nie
może się pogodzić, że jego inwestycja tak szybko postanowiła wyruszyć w
Galaktykę bez jego zgody.
Czułam jak łzy wiercą się w kącikach
oczu. Zaciskałam zęby, by nie pojękiwać. Nie broniłam się, nie krzyczałam. Nie
miałam siły, mimo wszystko starałam się nie strwonić choćby strzępka
informacji, której Zaeed nie skąpił. Przynajmniej dopóki dawka leku
przeciwbólowego nie rozeszła się po kościach.
Po czym zaczęłam się prężyć i
sztywnieć. Kolejne przykre uczucie.
I znów nie życzyłabym go nikomu.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz