poniedziałek, 1 października 2012

VI. Do widzenia w piekle, do zobaczenia w piekle

Rachel rozmasowała obolały kark.

W centrum dowodzenia na Normandii panowała zagorzała dyskusja; czasem z ogólnego galimatiasu wybijał się rozdzierający krzyk Jack: ,,wystarczy, że jesteś piękna, błękitna!”, czasem Liara brała odwet za tą ,,błękitną”, a jeszcze (choć zdarzało się coraz to rzadziej) Shepard uciszała cały swój dream team. Byli jej dream teamem. Wszyscy. Począwszy od ,,pięknej błękitnej”, poprzez opętańczo roześmianą Jack, gorączkującą się Williams, przez Kaidana, kończąc na Tali i poruczniku-pilocie Jeffie Moreau.
Joker siedzący na schodach wyszczerzył zęby w szerokim prześmiewczym uśmiechu. Shepard wywróciła oczami. Zawsze potrafiła postawić ich do pionu. Tę jej rubaszną gromadkę. Chociaż niektórzy pozostali wierni jej bratu. Bolało jak cholera.

Ale teraz zdrętwiał jej kark. 


- Nie utrzymamy się na nieznanym terenie! – warknęła Liara, napierając mocniej na krawędź panelu dowodzenia. – Nie będziemy błądzić po całym bunkrze tylko dla ,,pogromu psów Cerberusa”! EDI nie zdobyła skanów placówki. To tylko potwierdza z jakimi zabezpieczeniami mamy do czynienia. Bunkier wziąć szturmem? Wyślijmy więc Jack a potem dopiero wkroczmy, żeby zabezpieczyć teren.. 


- Nawet nie będziesz musiała go zabezpieczać, cukiereczku! – parsknęła Jack. 


Tali’Zorah pokręciła głową zrezygnowana, po czym wskazała na hologram stacji unoszący się nad panelem. Ashley uśmiechnęła się nieznacznie. Tak jak tylko Ashley potrafiła. 


- Wpuśćmy gaz w kanały wentylacyjne, omijając główny ośrodek badawczy. Z pewnością tamtejsza WI będzie zmuszona uruchomić awaryjne procedury oczyszczające – quarianka uśmiechnęła się. Shepard poznała po głosie. – Jednak od czego mamy EDI? 


Rachel wyobraziła sobie Tali uśmiechającą się pod swoją maską. Musiał to być uśmiech szydercy. Jej uśmiech nabrał więcej szyderczości, kiedy momentalnie nastała pełna kontemplacji cisza. Kiedy nawet Liara zaprzestała programować swój omni-klucz, aby przeanalizować plan. 


- Nie jestem w stanie zablokować zapasowych procesów podtrzymywania życia WI Cerberusa – powiedziała EDI. - Aby operować przy takich protokołach musiałabym mieć bezpośredni dostęp do serwera z konkretnymi danymi. Jest to niemożliwe, ponieważ, aby podpiąć się pod ten serwer trzeba zastąpić już istniejącą komórkę, tym samym skazując porucznik MacTavish na śmierć. 


Ashley wymruczała wszystkie barwne, znane jej epitety łączące się z ,,Cerberus” i ,,sukinsyn”, czasem używając obydwóch w jednym zdaniu. Jack spojrzała na nią znacząco. 


Zagorzała dyskusja rozpoczęła się na nowo. Coraz rozpaczliwiej poszukiwano rozwiązań, desperacko chwytano się każdego pomysłu, jednak każdy po kolei odrzucając. 

Rachel przyglądająca się całej żarliwej naradzie, zerkała ukradkiem na milczącego do tej pory Kaidana. Ten nagle podniósł się jak na komendę, jakby Shepard wymusiła to na nim, i przekrzyczał ogólny galimatias: 

- PARLEY!?


Wszyscy po chwili jakby ocknęli się z oszołomienia, które wywołały słowa Kaidana. Rachel wstała. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Nie zdążyła. 


- Pertraktujmy z Cerberusem, czemu nie – sycząc, Jack skrzyżowała ręce na piersi. – Wyjątkowo błyskotliwe Alenko. Od urodzenia tak błyszczysz? 


 





- Proponujemy wam amnestię w zamian za wydanie porucznik Laviny MacTavish oraz bezwarunko..

Komunikator zatrzeszczał. Można było usłyszeć strzały, nieskładne wrzaski, walący się z łomotem sprzęt. Zgromadzeni wokół panelu komunikacyjnego spojrzeli po sobie. Dopiero po dłuższej chwili usłyszeli ogłuszającą eksplozję granatu.

- EDI co tam się stało? – spytała niepewnie Liara.

- Wizualizuję.

Hologram placówki znikł a na jego miejsce wstąpił widok całego pomieszczenia z kamery. Nim kurz opadł, wszyscy wiedzieli, że był to ,,end of transsmision”  i ,,no confirmation required”. Ktokolwiek wcześniej negocjował z Shepard był teraz dymiącymi bryzgami na ścianach i suficie. Nadal utrzymywała się oślepiająca jasność. Jak wprawnie ocenił równie ,,oślepiająco błyskotliwy” Kaidan – musiał to być flashbang, ostatnio jakże popularny wśród centurionów.

Od wyjścia rozległ się rzężący kaszel i ktoś wpadł do środka. Gdy opadł kurz ujrzeli Zaeeda dobijającego wszystkich tych, którym granat nie rozerwał ucha wewnętrznego. Na koniec charknął i splunął.

- Słuchaj no, Shepard, którykolwiek z was tam jest – oparł się o panel komunikacyjny – chcecie blondynę? Bierzcie byle szybko. Jeden warunek: bierzecie mnie razem z nią.

- Nie uznaję twoich warunków – warknęła Rachel. – Skąd mogę wiedzie..

Transmiter znów zatrzeszczał, obraz w jednej chwili znikł. Poprzez huki wybuchów i wystrzały, dało się rozróżnić wściekły wrzask Zaeeda. Mimo rozróżnianego co drugiego słowa, sens udało się przechwycić. Poza zwymyślaniem całej organizacji Cerberusa, pozostawało gęste: ,,nie utrzymam tej pozycji, nacierają bez ustanku, chcecie ją uratować, to ruszcie swoje szlachetne tyłki, pokieruję was”.

Wrzawa nastąpiła momentalnie.

Ale momentalnie też nastąpiła ogólna mobilizacja. 


 


Dopadli ich na wysokości poziomu głównego centrum dowodzenia. Jak na placówkę o charakterze badawczym, tamtejsi naukowcy okazali się wyjątkowo dobrze wyposażeni do walki w zwarciu. Jako pierwsza przekonała się o tym Ashley, która wpadła na jednego, szukając osłony od nieprzerywanego ognia ustawionej naprzeciwko jej pozycji wieżyczki. Williams instynktownie uchyliła się od ciosu, chowając głowę w ramionach. Zdesperowany naukowiec wziął kolejny zamach i z impetem chciał uderzyć ją swoim omnikluczem w brzuch. Był za wolny. Jack zwinęła się jak fryga, zapłonęła błękitem i odrzuciła go pociskiem biotycznym na przeciwległą ścianę. Ashley odwróciła głowę w jej stronę i poruszyła ustami, wypowiadając nieme: ,,dziękuję”, jednak tamta rzuciła się w wir walki, zupełnie nie zwracając uwagi na wybawioną. 


Poruszali się naprzód na tyle, na ile pozwalały im wskazówki EDI. 


- Shepard! – wrzasnęła Liara, starając się przekrzyczeć huk eksplozji i wystrzałów, gdy dopadła do niej. – Odbieram kanał awaryjny z poziomu pod nami! Zaeed z niedobitkami skłonnymi do współpracy zajmuje ,,przetargowe” skrzydło przesłuchań.. 


Nagle zza osłony wydobył się szturmowiec oddając całą serię ze swojego dwulufowego craftscolta wprost na asari, której wytworzone pole biotyczne zaczęło się przerzedzać. Shepard instynktownie odepchnęła ją, sama padła zaraz obok. Liara poruszyła się nieznacznie. 


- Cholera! – krzyknęła, wypluwając tynk. Roztrzęsionymi dłońmi zaaplikowała medi-żel. Wykpiła w myśli prawa Cytadeli zakazujące inżynierii genetycznej. – W porządku? 


T’Soni wstała o własnych siłach nie bez problemów. Zacisnęła pięści a wokół niej rozjarzył się żywy błękit. Rachel mogła poprzysiąc, że widziała jak odprowadzona biotyczna fala niemal rozrywa tamtego i wszystkich innych nieszczęsnych szturmowców w centrum dowodzenia.


Liara odetchnęła. Strzepnęła cały kurz ze swojego pancerza, starła go z twarzy. Kaidan obszedł wszystkie ciała najemników. Rachel spojrzała na niego pytająco, podtrzymując nadal słabą Liarę. Alenko pokręcił głową. 


- EDI? Jakieś odczyty? 


- Pracuję z maksymalną wydajnością, jednak zakłócenia uniemożliwiają pobieranie schematów placówki. 


- Liara, czy faktycznie Zaeed jest z Lav.. – Rachel pomogła asari usiąść na przewróconym słupie.


- Nie wiem, Shepard – odezwała się słabo. – To i tak więcej niż mamy teraz. 


Jack odrzuciła głowę do tyłu i wybuchła dzikim śmiechem. Potem Kaidan zaczął ryczeć ze śmiechu razem z zanoszącą się z wesołości Ashley. Dołączyła do nich Tali, dziewczęco i cienko, aż w końcu doszedł i wdzięczny śmiech Liary, która krzywiąc się z bólu, podpierała się o chichoczącą perliście Rachel. 


Później poszło już na ostro. Korytarze były pełne szturmowców. Jedynie Jack wydawała się być zadowoloną z takiego obrotu wydarzeń. Spełniła swoją obietnicę przyrzeczoną ,,błękitnej” o szarży. Przytłaczające siły Cerberusa z wolna wtłaczały ich w sieć korytarzy. Jednak musieli brnąć dalej, na niższy poziom. Atak, kontratak, ogień zaporowy, przejście. Wśród dymu, wśród huku i wrzasku, wśród porozrzucanych zużytych stymulantów, wśród tego co pozostawało ze szturmowców. Wśród tego co pozostawało z nich. 


Ashley upadła. 


Wszyscy potykali się, padali, wstawali. Biegli dalej. 


Porucznik Komandor Ashley Williams upadła. 


Dopadła do niej Rachel, poderwała ją z ziemi jak bezwładną lalkę. Odwróciła twarzą. Spojrzała w jej zastygłe oczy. Łzy mimowolnie potoczyły się po mechatym jak brzoskwinia policzku. Poczuła jakby od ich pierwszego spotkania na Eden Prime minęły milenia. Pod powiekami wciąż widziała jej znikomy uśmiech. Ten, który tylko na jej twarzy można było zobaczyć. 


Shepard podniosła broń Ashley, jej ulubionego, klasycznego Mściciela. 


Parę głębokich wdechów. Świat zwalnia. Tętno przyspiesza. Krew pulsuje. 


Odnaleźć Lav. I wyprowadzić stąd. 


Byle dalej stąd. 


- Dalej! – ryknęła Shepard, ładując cały magazynek w nacierających szturmowców. – Dalej, ścierwa! 


Nadchodzący byli z prawej strony. I z lewej. A oni na środku. Nagle nie wiedzieć skąd, szturmowcy pojawili się przed nimi. Jak się okazało - ,,dalej” nastąpiło ,,bliżej” niż którekolwiek z nich mogłoby pomyśleć. 


Ku najgłębszemu zdziwieniu, jedni poczęli ostrzeliwać drugich. 


Tak też znaleźli Zaeeda. 



 



  

- Shepard.

Rude włosy Rachel pozlepiane brudem i krwią, spadały żałośnie na ściągniętą, zastygłą w bólu twarz. Zmierzyła ją zimno, nie uścisnęła jej dłoni. 


- Gdzie – wycharczała. 


Massani ruchem głowy wskazał za lustro jednostronne. Shepard powiodła wzrokiem we wskazane miejsce. Momentalnie przypadła do drzwi dzielących ją od Lav. Przyłożyła do nich swój omni-klucz. Wyraz jej twarzy raptownie przybrał wściekły grymas. WI stacji oznajmiła krótkie: ,,brak dostępu.” 


 - Teraz – odezwała się spokojnie Nadiva – abyśmy obydwoje dostali to czego chcemy, będziemy współpracować. Wyjdziemy stąd żywi albo nas stąd wyniosą. Twój wybór.

 - Czego chcesz? – warknęła od drzwi. 


- Zlecenie dekontaminacji stacji, wykluczając pomieszczeń badawczych, nie będzie problemem. Tak ja pomogę tobie. Ty masz jedyny statek w tej części Galaktyki, który wyniesie nas z tego sektora nim zdążą włączyć AA guns.


Rachel nie ruszyła się z miejsca. Skinęła tylko głową. Wszyscy ludzie Zaeeda jakby tylko czekali na to kiwnięcie, na przyzwolenie. Z miejsca ruszyli do paneli kontrolnych, rozpoczynając proces dekontaminacji. WI rozpoczęła odliczanie. Przy jej wypowiedzianym syntetycznie ,,zerze”, otworzyły się drzwi, przy których stała Shepard. 


Kobieta przypadła do łóżka Lav. 


- Lav.. Lav.. - Szeptała rozgorączkowana. Nie czuła rozpaczy. Coraz więcej było w niej spokoju, jakiegoś dziwnego pogodzenia się ze stratą wszystkiego, co miała. Spojrzała jej w oczy, dwie stalowe pustki bez dna. Ujrzała w nich swoje, błędne. Czuła, że na jej brudnej twarzy łzy malują makabryczne wzory. 


Wzięła ją w ramiona i wtedy dopiero usłyszała co rusz ponawiane drżącym głosem: ,,przepraszam.” 


Reszta podeszła dopiero, gdy przeładowali broń i zebrali odpowiedni arsenał. Otoczyli je półkolem i czekali. Po prostu czekali. 


MacTavish zadrżały kąciki ust. 


- Już czas – wymamrotała Shepard. – Wracamy do domu.


Dźwignęła się na nogi i postąpiła parę kroków, jakby zafascynowana widokiem czerwonego ochłapu, wszystkiego co pozostało ze szturmowców. Odebrała od Kaidana plik przegrzewaczy ciepła, złapała mocniej za Mściciela Williams.


Wszyscy wrócili na powierzchnie księżyca. 




...




W skrzydle medycznym zaległa cisza. Przerywała ją czasem tylko nucona melodia. A ta powtarzała swe motywy w nieskończoność, wprowadzając ciszę w drżenie. Smutna to była melodia, kilka wysokich dźwięków wybijało się czasem spośród jej głębokiego tonu.

Liara odetchnęła ciężko.  

Jej dłoń bezwiednie zaciskała się na złotej obrączce. Metalowe pozłacane listki wbijały się w skórę. Nadzieja zapłonęła w niej na nowo, choć przecież nigdy nie zgasła do końca.

Przemyła naznaczoną kroplami potu twarz Laviny. Ta uśmiechnęła się słabo, pierwszy raz od paru dni i powiodła wzrokiem po całym medycznym ustrojstwie, który podtrzymywał ją przy życiu. Tym razem jej uśmiech przybrał coś na kształt cynicznego grymasu. A Liara znała ten grymas nazbyt dobrze.

Pozwoliła, więc jej znów zasnąć.











Wszystkie trzy siostry Zaćmienia na raz uśmiechnęły się paskudnie. Od razu poprawiłam się w myśli, że nie każda błękitna jest piękna. Po chwili doszłam do wniosku, że za dużo przebywam z tą jedną piękną błękitną.

Jako taka baza Zaćmienia na Illium była solidna. Wewnętrzna polityka rygoru rekrutacji w szeregi Sióstr, przynajmniej z tego, co wiedziałam, jest dość brutalny. Były rozmaite rytuały przejścia, ale to bardziej mające na celu podtrzymania tradycji w grupie niż wytypowania najsilniejszej osobniczki. Chociaż.. Jedno nie wykluczało drugiego. Trzy stojące przede mną wyglądały raczej na wytypowane jako najsilniejsze niż na podtrzymujące tradycję. W zasadzie nie różniłam się od nich. Zostałam najemniczym ścierwem. Kiedyś wydawało mi się, że wcześniejszy tytuł „porucznika” brzmiał godniej i wynioślej, ale z całą pewnością tak nie było. Przynajmniej nie tutaj, na Illium.

Wszystkie trzy siostry Zaćmienia na raz uśmiechnęły się paskudnie.
Odruchowo mocniej ścisnęłam za nowiuteńką Claymore. Czym koleżanki po fachu zawiniły, nie wiedziałam. Właściwie nawet chyba nie chciałam wiedzieć. Cholera, może mają czerwony piasek. Trzeba by zapytać.

- Za sprawą tego cudeńka jedna błękitna głowa pofrunie w kierunku rodzimej Thessii.. Druga pofrunie w stronę rodzimej Thessii. A trzecia..

- Niech zgadnę – żachnęła się Trzecia – też w stronę rodzimej Thessii?

- W zasadzie nie – przeładowałam ostentacyjnie strzelbę, ot tak, dla samego stukotu upadającego na posadzkę pochłaniacza ciepła.- Pańska głowa zabrałaby się ze mną do biura Liary T’Soni, skąd dopiero pofrunęłaby w stronę rodzimej Thessii. Ale skoro panie są takimi patriotkami..

Być może i dokończyłabym swój wywód, gdyby nie powinęła się noga Pierwszej Błękitnej. Jej cała sylwetka momentalnie zajarzyła się dzikim błękitem i równie momentalnie wyprowadziła cios. Sparowałam go nie bez problemów, podparłam się nieco biotyką, bo w życiu nie utrzymałabym równowagi po tak silnym uderzeniu. Ustabilizowałam fioletowawą, przerzedzającą się już barierę i uniosłam lśniącą jeszcze Claymore. Przez ułamek sekundy można było dostrzec w nefrytowych oczach Sióstr coś na kształt obawy. Po wystrzale, po bezwładnym upadku tej Pierwszej na zimną posadzkę głównej kwatery Zaćmienia, poczułam jak moje ramię ze swoistą niechęcią powraca na swoje miejsce. Strzelba krogańskich czempionów powinna była pozostać strzelbą krogańskich czempionów. 

Drugi odrzut kosztował mnie niezgrabny upadek, całkowite odsłonięcie i całkowitą utratę barier. 

I jeszcze jedną asari do wyeliminowania.

Wóz albo przewóz.

I tak zaszarżowałam na ostatnią komandoskę asari. Znów poczułam oplatające błękitne wstęgi na sobie. Wyjście z sekwencji zwalniało całe otoczenie, wyostrzało kształty i dźwięki. Trafiłam w w asari wyjątkowo czysto. Czułam uderzenie. Ostatnia Siostra Zaćmienia poleciała na przeciwległą ścianę, po czym osunęła się po niej. Szalenie niefortunnie upadła.

Zaległa cisza. Było słychać tylko spazmatyczne pokasływanie. Jej oczy zaszły stalową krwią. Gdy byłam dostatecznie jej blisko, na tyle blisko, aby mnie dojrzała, rozkaszlała się rzężąco i wycharczała:

- Czego chcesz? Chodzi o kredyty? Czerwony piasek? Ile płaci ci T’Soni? Przebiję każdą stawkę..

Odeszłam od niej o krok. Trzeci raz tego dnia nacisnęłam spust nowiuteńkiej krogańskiej strzelby Claymore. Z gracją plunęła śrutem a towarzyszący huk zagłuszył dźwięczny krzyk Trzeciej i ostatniej Błękitnej Siostry Zaćmienia.

- Stawka, jaką jest sama T’Soni, całkowicie mnie satysfakcjonuje.














Illium nie sypia.

Było ostoją całego mnóstwa przedsiębiorców mniejszych czy większych, bardziej uczciwych i tych żyjących na zupełnym bezprawiu. Było jednym wielkim straganem, gdzie batalia toczyła się o wszystko to, co miało jakąkolwiek wartość. Co można było sprzedać drożej aniżeli kupić. Było prawdziwym niebem na ziemi dla noveryjskich koncernów, korporacji i tamtejszych enklaw badawczych.

To była Omega ubrana w droższe buty.

Mijałam ten bezduszny pas ziemi niczyjej raczej obojętnie z workiem w zdrowej ręce. Drugie ramię niebotycznie nabrzmiało. Opuchlizna była niemal tak wielka jak krogańskie jądra. Zapewne Liara nie oszczędzi mi wyszukanych docinków. Nie będę się specjalnie odgryzać. Nie mam na to siły, ani większej ochoty. Po prostu odniosę ten błękitny łeb wprost na jej biurko i wybiorę się na taksówkę do jej apartamentu. 

Kiedy tylko dotarłam do biura T’Soni, Nyxeris zatrzymała mnie przed wejściem mówiąc o „niespodziewanym, niezwykle ważnym spotkaniu”. Gdybym tylko miała siłę sprzeczać się jeszcze z nią. Gdybym nie znała tylko tych dwóch asari, uznałabym, że to ich dogryzanie to ewidentnie rasistowski element. Oparłam się o panel i czekałam aż „niespodziewane, niezwykle ważne spotkanie” dobiegnie końca.

Czekałam, bo miałam dość kąsających Błękitnych. Poza tym miałam roztrzaskaną barierę.

- Lav? – usłyszałam znany mi, Rudy głos. Był jak zwykle pełen pewności siebie i mentorskiej wyższości. Wyrwał mnie z otępienia i wtedy podniosłam głowę.

Spojrzałam na nią, na TĘ Rudą. Wymuskany pancerzyk N7, widać było, że nieoryginalny. Oryginalny kiedyś potraktowałam odkształceniem i miał charakterystyczne wgłębienie po prawej stronie, na żebrach. Wkupiła się w łaski Cerberusa, więc i pancerzyk jej sprezentowali. Ciekawe czy powoływali się na N7-mkę przez jej wcześniejszą służbą czy kierowali się raczej ukazaniem swojej, „dobrej” strony? Zabawili się w hojną ciotkę. A kto nie lubi hojnych ciotek? I ona tak łatwo przyjęła ich jako swoich?

Zza niej wyszedł turianin. Gardło zdusił szalony skurcz. Serce zabiło szybciej, jakby chciało się wyrwać z płuc. Lecz im dłużej patrzyłam, tym widziałam więcej szczegółów. Momentalnie przed sobą zobaczyłam stalowe oczy tak boleśnie niepodobne do tych, w które kiedyś patrzyłam. Spoglądał przez nie ktoś wyrachowany, pogodzony z zadawaniem śmierci, zadawaniem jej w imię wyższego dobra, ktoś zupełnie mi obcy. To nie był Garrus Vakarian, którego znałam kiedyś, dwa lata wstecz, kiedy po raz pierwszy razem powstrzymaliśmy inwazję Żniwiarzy, którego pokochałam. 

To nie mógł być on.

- Cuchniesz Cerberusem – przez chwilę zdziwił mnie ton mojego głosu. Ale tylko przez chwilę.

- Cuchniesz ty, MacTavish. Śmiercią poleconych. Od kiedy bawisz się w łowcę nagród?

- Czego chcesz? Mojego błogosławieństwa na dalszy krucjatę Galaktyki w imię Cerberusa?

- Czego ty chcesz?

Wzdrygnęłam się na wydźwięk jej głosu. Tak przeraźliwie chłodnego. Zupełnie nie Rudego. I dopiero teraz miałam możliwość przyjrzeć się jej dokładniej. Głębokie szramy, które szpeciły jej twarz były poddawane zabiegom. Kąciki ust nie unosiły się w górę. Oczy nie były płonęły butelkową zielenią. To były dwie szmaragdowe pustki bez dna.

To nie mogła być moja Rachel. Nie moja.

- Chcę wiedzieć jakie szlachetne pobudki tobą kierują. Jak cnotliwy jest twój cel. Bo musiał być zarówno szalenie cnotliwy jak i szlachetny, skoro zaprzedałaś się terrorystom.

- Nie wiesz co mówisz..

- Ach, tak? – wzdrygnęłam się, poczułam falę zimna zalewającą kark.

- Do diabła, MacTavish! Byłyśmy jak siostry! Razem się wychowałyśmy w tym parszywym sierocińcu, razem przeszłyśmy szkolenie N7, razem powstrzymałyśmy Sarena u boku Johna. Nic się nie zmieniło. Dalej walczymy po tej samej stronie.

- Tylko czasem latacie fregatą Cerberusa. - Czułam jak tracę panowanie.

- Spójrz na to szerzej. Przymierze siedzi z założonymi rękoma, a ja nie mam zamiaru się do nich dosiadać. Doskonale wiesz, że ludzie znikają. Jeśli John chce działać ze „słusznego” ramienia, niech próbuje. Obydwie wiemy, że nic nie wskóra. Potrzebne nam były zasoby, które udostępnił nam Cerberus. Powtarzam ci, że walczymy po dobrej stronie.

- Morderców. Morderców, Rachel!

- Tak, Kahoku nie żyje. Nic już tego nie zmieni. Ale Cerberus się zmienił.

- Jak śmiesz o nim mówić?! - czułam jak dłonie zaciskają się w pięści i płoną błęktiem. - Jak śmiesz?! Kahoku był dla mnie jak ojciec. On przystosował mnie do służby, wziął pod swoje skrzydła. Nie żyje, bo Cerberus go zamordował. Doskonale o tym wiedziałaś! Obydwoje o tym doskonale wiedzieliście a i tak mnie zdradziliście!

- Czy ty się słyszysz?! – Rachel w końcu wybuchła. – Jak możesz nazywać nas zdrajcami? Ja chcę tylko ratować ludzkość, Cerberus też. Nie zakrywaj się urazem sprzed lat. Kto by pomyślał, że jesteś taka sentymentalna!

- Wyjdź, Shepard. Wyjdź stąd.

Liara opuszczając swoje biuro, niemal natychmiast zasłoniła mnie sobą, poszukała mojej ręki, otworzyła zaciśniętą pięść. Początkowo gniew przetoczył się przeze mnie niczym burza, jednak po chwili ustąpił. Poczułam niewypowiedziany żal. Żal, że nie jesteśmy tym, kim byliśmy.

- Najlepiej będzie jak stąd odejdziecie – powiedziała Liara zaskakująco bez emocji.

I wtedy widzieliśmy się po raz ostatni, nim przedostali się przez przekaźnik Omega 4. Nawet nie pożegnaliśmy się jak żegnaliśmy się po misji z Sarenem. Spojrzenia były chłodniejsze od noveryjskiego klimatu, jedyne co łączyło obydwa rozstania to łzy, choć żadne z nas nie pokusiło się choćby o najmniejszy przyjazny gest.

Tylko Garrus odchodząc odwrócił się i spojrzał. 

Wtedy widziałam go po raz ostatni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz